Kiedy zastanawiałem się od czego zacząć niniejszy tekst, pojawiła mi się w głowie myśl: „Juda Tadeusz!”. Otworzyłem więc list Apostoła Judy i zacząłem czytać. Apostoł ze swoim listem przycupnął skromnie pomiędzy listami św. Jana a Apokalipsą. Jego przesłanie objętościowo nie jest obszerne, ale za to każde zdanie nadaje się na oddzielny komentarz i osobiste rozmyślanie. Poczułem się adresatem tego listu i warto by każdy z nas nim się poczuł. Apostoł pisze: „uznałem za konieczne wysłać do was ten list z upomnieniem, abyście staczali bój o wiarę raz podaną świętym”(podkr. moje). Innymi słowy, Apostoł pisze do nas: macie walczyć o czystość przekazu wiary. Apel o to by „staczać bój”, nie jest wezwaniem do szukania kompromisu z tymi, którzy „wierzą inaczej”, bądź nie wierzą wcale. Nie jest też zachętą, aby „szukać tego co łączy”, lub dociekać z adwersarzami przemienionymi w „partnerów dialogu”, co też Pan mógł mieć na myśli, gdy mówił to, co mówił. Wiara bowiem została „raz podana”, po to abyśmy ją przyjęli, a przyjąwszy nią żyli i bronili jej taką jaką otrzymaliśmy. Apostoł mówiąc o wierze ma na myśli niewątpliwie doktrynę wiary. Sama cnota wiary, jak i prawdy wiary nie są naszym dziełem. Wiara nie jest owocem naszych osobistych, subiektywnych doświadczeń, uczuć, tak jak prawdy wiary nie są owocem naszych osobistych spekulacji. Gdyby tak było wówczas mielibyśmy tyle religii ilu jest ludzi na świecie; każdy rzeczywiście miałby wówczas własną prawdę. Katechizm uczy nas, że cnoty a wśród nich wiara są „wszczepione w dusze wiernych przez Boga” (KKK 1813), a sama wiara jest „darem Bożym, cnotą nadprzyrodzoną wlaną przez Niego”. Polecam gorąco do lektury punkt 1813 i następne Katechizmu, aby dobrze pojąć i docenić wiarę jako Dar. Bóg przygotowuje w nas glebę do przyjęcia go, a następnie użyźnia ją rosą swojej łaski. Ten dar domaga się naszej odpowiedzi i współpracy, w przeciwnym bowiem razie chwasty grzechu, złych przyzwyczajeń, pożądliwości zagłuszą go. I u wielu zagłuszają.
Trwa synod o synodalności. Nikt tak do końca nie wie, na czym owa „synodalność” miałaby polegać. Dowiedzieliśmy się jedynie, że jest ona wolą Boga. Skąd o tym wiemy? Zaglądam do Katechizmu, który według św. Jana Pawła II jest „miarodajnym wykładem jedynej i niezmiennej wiary apostolskiej” (Konstytucja Apostolska „Fidei depositum”, 11.10.1992), szukam w indeksie tematycznym hasła „synod”, lub „synodalność”. Nie ma. Konsultacje synodalne zakończyły się na szczeblu krajowym. Dziwnym zbiegiem okoliczności wiele ich postulatów zgadza się z postulatami synodu niemieckiego. Podobnie, choć nie do końca, stanowi dokument opublikowany w Watykanie. Postulaty dotyczą „nowego spojrzenia” na kwestie celibatu, homoseksualizmu, powtórnych związków małżeńskich, roli kobiet z ewentualnym dopuszczeniem ich do posługi kapłańskiej (tu Watykan, póki co, się dystansuje). Jak mają się one do wiary „raz jeden podanej”? Nijak. Czy człowiek żyjący żywą wiarą, doświadczający mocy Chrystusa i Jego miłości, miałby odwagę aby nie tylko korygować, ale nawet postulować jakiekolwiek zmiany w doktrynie? Oczywiście, zaraz usłyszymy, że doktryna się nie zmienia, zmienia się jedynie „praktyka duszpasterska”. Powstaje więc pytanie o to, czy praktyka duszpasterska może działać w oderwaniu od doktryny, która jest Osobą i ma na imię Jezus Chrystus?
Wiara katolicka to coś więcej, niż propozycja wydumana w ludzkich głowach. Jest mową Boga do człowieka. Czy otrzymaliśmy od Chrystusa mandat, by szukać tego co nas łączy z islamem, buddyzmem, czy pachamamą, albo apostatami, czy też raczej po to, aby ukazywać oryginalność, niepowtarzalność i prawdziwość mowy Boga, który przemówił do nas przez Syna? Forsowanie modelu Kościoła jako rzeczywistości inkluzywnej, otwartej na wszystko i na wszystkich chyba temu nie służy. Bramą wejściową do Kościoła jest nawrócenie i chrzest, a nie potrzeba terapii i współczucia. Okazuje się, że mamy bliźnim jedynie towarzyszyć, słuchać ich, przytulać i broń Boże, nie nawracać. Co w związku z tym z deklaracją „Dominus Jesus” o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa? Powinniśmy wspominać o niej z zażenowaniem, czy z dumą? Pomiędzy głoszeniem ku nawróceniu a narzucaniem się istnieje diametralna różnica. Otóż, odnoszę wrażenie, że Kościół próbuje obecnie narzucać się tym, którzy potrzebują nie tyle Dobrej Nowiny, ile zneutralizowania go i wprzęgnięcia w swoje interesy. Kościół naprasza się niemal każdemu: apostatom, niewierzącym, grzesznikom uznającym swój grzech za prawo człowieka, różnego rodzaju „wykluczonym”. Wszystkich prosi o opinię o sobie. Jak gdyby nie chciał już być nauczycielem lecz uczniem. Uczniem świata. Czy ich głos naprawdę można uznać za głos Ducha Świętego, czy raczej ducha tego świata? Jest w tym „słuchaniu” jeszcze miejsce dla ortodoksyjnych, żyjących wiarą katolików? Do czego Kościół prowadzący ku wspaniałej przyszłości zamiast ku wieczności i proponujący braterstwo w miejsce wspólnoty świętych w niebie, będzie jeszcze potrzebny światu? Katechizm przypomina za soborem trydenckim, że „dar wiary trwa w tym, kto nie zgrzeszył przeciw niej” (KKK 1815). Grzeszy przeciw wierze ten, kto kwestionuje prawdy wiary, odrzuca je, bądź próbuje uznać za subiektywny wytwór ludzkiej psychiki. Czy dar wiary trwa więc w tych, którzy negują obecnie zasady moralności chrześcijańskiej, a głoszenie Ewangelii traktują jako coś wręcz niestosownego? „Wiem komu zawierzyłem” woła z pewnością w głosie święty Paweł. Pewność wiary jest dziś w Kościele zgorszeniem. Jest interpretowana jako przejaw pychy, braku szacunku dla innych, utrudnianie dialogu.
Peter Seewald zadał Benedyktowi XVI pytanie które jest jednocześnie oceną kondycji Kościoła: „W ostatnich dziesięcioleciach w wielu diecezjach właściwie nie było pastoralnych eksperymentów, które nie miałyby ambicji podejmowania starań o „unowocześnienie” Kościoła. Filozof Ruediger Szafranski krytykował, że chrześcijaństwo w ten sposób rozwinęło się w „zimny religijny projekt”, w mieszankę socjotechniki, instytucjonalnej władzy, psychoterapii, technik medytacyjnych, muzealnictwa, zarządzania kulturą i pracy charytatywnej. Szeroko rozpowszechnione jest pragnienie „bycia jak inni” i jak zauważają krytycy, zatraca się w Kościele wyczucie tego, że wiara i konsumpcyjne nastawienie społeczeństw Zachodu mają zupełnie inne korzenie. Także wielu teologów i księży tak mocno oddaliło się od podstaw, że jedynie z wielką trudnością można u nich rozpoznać katolicki rys. Co poszło nie tak?”. Papież Benedykt nie zaprzecza diagnozie swego rozmówcy i odpowiada m. in., że: „ chodzi /…/ albo o uprawianie politycznego umoralniania, jak w teologii wyzwolenia i w innych eksperymentach, które w ten sposób miały – jak to się mówi – uwspółcześniać chrześcijaństwo, lub też o przekształcanie go w psychoterapię i ćwiczenia ogólnorozwojowe, a więc w takie formy, które identyfikują religię z miejscem osiągania możliwie całościowego dobrego samopoczucia. Wszystkie tego rodzaju próby wypływają stąd, że zapomina się o właściwych źródłach, o wierze”(podkr. moje). ( P. Seewald, Światłość świata, Znak 2011, s. 149). Może o tym warto podyskutować na synodzie? Bo ja uważam, że o tym akurat warto.
Fidelis
Dodaj komentarz