„Gdzie te chłopy?!”

Polecane wpisy

Tematy

 Wywiad z dr. Jackiem Pulikowskim o męskości i mężczyznach …. i nie tylko.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, orły, sokoły, herosy? Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów? Gdzie te chłopy?”- jeszcze po latach wybrzmiewają w uszach te retoryczne pytania wyśpiewane w z nutą dramatyzmu przez Danutę Rinn. W tym roku mija 50 lat od napisania tej piosenki *. Czy dzisiaj łatwiej – niż pół wieku temu – znaleźć prawdziwego mężczyznę?

* – „Gdzie ci mężczyźni”  – słowa: Jan Pietrzak  muz.: Włodzimierz Korcz – piosenka jest znana  przede wszystkim dzięki niezapomnianym wykonaniom Danuty Rinn.

Jacek Pulikowski: Mylę, że niestety nie. Składa się na to wiele czynników. Rację bytu zdobywają wzorce męskości, które prowadzą do jego degradacji czy wręcz degeneracji. A z drugiej strony osłabiony jest wpływ tych, którzy wzywali mężczyzn do postawy takiej jaką Stwórca zaplanował dla mężczyzny. Postawy ojca, opiekuna, obrońcy. I to obrońcy zarówno przed zagrożeniami fizycznymi, jak i psychicznymi oraz duchowymi. Myślę tu przede wszystkim o osłabionej roli Kościoła katolickiego. Świat bezbożny i wynaturzony (promujący sprzeczne z naturą zachowania np. aborcja, eutanazja, rozwiązłość seksualna…) solidarnie pracuje by zniszczyć autorytet i wiarygodność Kościoła. Świat ten notorycznie posługuje się kłamstwem i fałszywymi oskarżeniami lecz niestety Kościół i jego hierarchowie dostarczają okazji do wielu ataków uzasadnionych, choć zwykle sztucznie rozdmuchiwanych.
Do czego stworzony i wyposażony jest mężczyzna. Najogólniej do szeroko rozumianego ojcowania. Wizja mężczyzny głoszona przez Kościół to właśnie wzór prawdziwego mężczyzny, -to mąż wierny do śmierci: odpowiedzialny za życie poczęte, mający znaczący udział w wychowaniu dzieci, troszczący się (jednoosobowo) o byt rodziny, oraz dający pociągający przykład dojrzałej postawy chrześcijańskiej (por. Familiaris consortio, Watykan 22.11.1981). Słowem prawdziwy „chłop”, opiekun, obrońca, przewodnik itd. Podstawą funkcjonowania mężczyzny w tej wizji jest stała, wierna wyłączna i dozgonna miłość do żony i matki wspólnych dzieci. Jeżeli dodamy, że miłość do Boga i ludzi jest jedynym prawdziwym źródłem szczęścia, To możemy stwierdzić, że odchodząc od tej wizji męskości mężczyzna ucieka od własnego szczęścia!!!

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Powiedział Pan, że prawdziwy mężczyzna to między innymi mąż troszczący się jednoosobowo o byt rodziny.  Jak mamy rozumieć to określenie „jednoosobowo”?

 Jacek Pulikowski: Patrząc na naturalne predyspozycje osobiście nie mam wątpliwości, że Stwórca przeznaczył kobietę głównie do zajmowania się w rodzinie człowiekiem, zwłaszcza małym, nieporadnym czy chorym i szerzej: kształtowaniem relacji miłości w rodzinie (i w świecie) a mężczyznę uzdolnił do zajmowania się materią i sprawami świata „na zewnątrz” domu. Przez wieki zadaniem kobiety było zatroskanie o dzieci, dom, jego atmosferę i ciepło, a mężczyzny obrona przed najeźdźcą, budowa domu i dostarczenie pożywienia.
Mężczyzna jako jedyny żywiciel miał swoją godność i niekwestionowany autorytet. Co oczywiście wpływało motywująco do poświęcania się dla rodziny, aż do oddania życie w jej obronie.
Dziś wielu mężczyzn zatraciło poczucie, że utrzymanie materialne domu powinno spoczywać przede wszystkim na nim. Dziś to uległo zmianie. Żony często pracują zarobkowo co stało się faktem. Pytanie dlaczego? Czy by wspomóc męża nie dającego rady utrzymać rodziny na odpowiednim (co to znaczy?) poziomie? Czy może by zaistnieć? Więcej znaczyć? Realizować siebie? Mieć „swoje” pieniądze?…
Odejście żony do pracy zawodowej zawsze ogranicza jej możliwość oddania czasu domowi i domownikom. Gdy dzieje się to w chwili gdy są w domu malutkie dzieci (powiedzmy poniżej 3 lat) skutki bywają katastrofalne dla późniejszego życia tych dzieci. Wychodzą jednak po latach i na bieżąco tego nie widać. Zdecydowanie uważam, że przy małych dzieciach żona powinna pracować w domu a mąż, choćby miał sobie „żyły wypruwać” ma jednoosobowo zapewnić byt rodzinie. Za pracę, którą wykonuje żona w domu mąż powinien ją szanować, doceniać, być głęboko wdzięcznym, na rękach nosić… Za pracę męża i ojca także należy się wdzięczność i szacunek.
Rodziny, które świadomie powracają do tej pierwotnej mądrości (a są takie i dziś!) naprawdę rozkwitają i promieniują miłością nawet na okolice. Coraz częściej ludzie im zazdroszczą: jak oni się kochają. Jest nadzieja, że zapragną do nich dołączyć. Oczywiście po „odchowaniu” dzieci kobieta może bez szkody dla rodziny podejmować najróżniejsze aktywności poza domem. Oby jednak były to aktywności zgodne z kobiecymi predyspozycjami czyli ukierunkowane na człowieka potrzebującego, biednego, chorego…. Osobiście odradzam kariery typu: biznes women w przemyśle zbrojeniowym.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: A więc mężczyzna powinien pracować, chcieć i być w stanie utrzymać rodzinę. Jakie cechy powinien mieć żeby temu zadaniu sprostać?

Jacek Pulikowski: Powinien być normalnym, dojrzałym mężczyzną. Gotowym na podjęcie trudu pracy i poświęcenia się na rzecz rodziny. Powinien mieć wysokie kompetencje zawodowe (oczywiście na miarę możliwości) i mieć jednocześnie dostateczny dystans do „kariery zawodowej” by nie dać się wkręcić w spiralę obowiązków, które zabrałyby go domownikom i uczyniły nieobecnym w domu i dla domu. Dojrzały mężczyzna wreszcie powinien być uczciwy i wykonywać pracę społecznie użyteczną. Nie wolno utrzymywać rodziny z czyjejś krzywdy (np. z handlu narkotykami, z pornografii,  z oszukiwania klientów…). Dla mnie dojrzały mężczyzna to ktoś kierujący się zasadami najlepiej opisującymi naturę człowieka – czyli, mówiąc wprost, -dekalogiem. Ufając słowom Świętej Benedykty od Krzyża (Edyta Stein): „Każdy kto uczciwie szuka prawdy znajdzie Boga”  mogę powiedzieć, że dojrzały to również wierzący. Bo nawet jak ktoś wyrósł w rodzinie ateistów i będzie uczciwie szukał prawdy to prędzej czy później do Boga dojdzie.
Dojrzały mężczyzna wie co jest dobre i robi to. Nie chwilowe chcenie decyduje o podejmowanych działaniach a poczucie powinności. Robi to, co powinien a nie to, co mu się chce. Taki bez względu na warunki zewnętrzne utrzyma rodzinę.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Ale przecież współczesna szkoła – podkreślmy –  koedukacyjna, z tym samym programem dla dziewcząt i chłopców, szkoła zdominowana obecnie w 90% przez nauczycieli płci żeńskiej – przez kobiety – nie wychowa takich mężczyzn o jakich Pan mówi…

Jacek Pulikowski: Jestem świadom, że w świecie dzieje się wiele zła, które utrudnia odnalezienie własnej tożsamości zarówno chłopcom – mężczyznom jak i dziewczynkom – kobietom. Szkoła jest tylko jednym z wielu ogniw tego zmasowanego ataku na poczucie własnej tożsamości. Sztandarowym przywódcą tego ataku jest ideologia gender. Ideologia obłąkańcza próbująca nawet podważyć obiektywność płci biologicznej. I choć istnienie płci biologicznej jest nie do podważenia rozumem, to ideologia … sobie z tym radzi. Pomaga w tym fakt, że coraz większe rzesze ludzi zamiast rozumem kierują się poprawnością polityczną. Jeżeli ogłoszono, że zabicie dziecka w łonie matki jest prawem kobiety, to należy w to wierzyć, a nawet zapisać w konstytucji (jak we Francji). Ba, nawet trzeba protestować na ulicach w obronie tej „prawdy”… Sukcesom ideologii gender przeszkadza ze swą nauką Kościół katolicki, więc obserwujemy zmasowany atak na Kościół, na księży, na podstawy wiary i wprost przykazania Boże. Oferta „świata” jest sprzeczna z naturą, a więc wynaturzona i negująca wiarę i wszystkie przykazania, a więc bezbożna. Do tego jeszcze sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i wprost z rozumem, a więc dla bezmyślnych czy wręcz bezrozumnych. Myślę, że szkoda czasu na rozpisywanie się nad tym co się aktualnie w świecie dzieje. 
Ważniejsze jest zastanowienie się nad tym jak chronić siebie, swoją rodzinę, a w szczególności dzieci przed zmasowanym atakiem sił zła. Zauważmy, że zagrożenie ataku na tożsamość płciową już w końcu lat 70- tych XX wieku dostrzegł Jan Paweł II, który od początku pontyfikatu na audiencjach środowych głosił katechezy, które zebrano w wydaniu książkowym pod wspólnym tytułem: „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Mówił, że człowiek został stworzony na dwa sposoby bycia ciałem. Sposób męski – stworzony i odpowiednio wyposażony do ojcowania i sposób kobiecy – stworzony i genialnie wyposażony do matkowania. Tak więc dzieci, dziewczynki i chłopcy powinny być wychowywane do ról przypisanych do ich płci. Na szczęście pojawiły się szkoły, w których się to programowo dokonuje. (Np. szkoły Sternika i wiele szkół katolickich m. in. prowadzonych przez zgromadzenia zakonne.) Zazwyczaj są to szkoły oddzielnie dla dziewcząt i chłopców. Rodzice mają też do dyspozycji tzw. nauczanie domowe. Jest ono bardzo obciążające dla rodziców, ale stwarza szansę formowania dzieci według wyznawanej hierarchii wartości łącznie z wyznawaną wiarą. Tak czy inaczej, to rodzice są pierwszymi wychowawcami swych dzieci i to oni są ostatecznie odpowiedzialni za ich formację, rozwój i poczucie tożsamości płciowej. Rodzice nie są w stanie skutecznie odizolować swych dzieci od inwazji sił zła. Muszą je wyposażyć w narzędzia do samoobrony.  Pierwszym jest rozum posługujący się prawdziwą, nie zafałszowaną poprzez rozmaite ideologie wiedzą, drugim ukształtowana wola pozwalająca opowiedzieć się nawet za trudnym dobrem i odrzucić kuszące zło. Dziś szczególnie ważne jest formowanie woli wychowanków dokonujące się przez samowychowanie i świadomie podejmowaną ascezę, by ostatecznie on sam potrafił się przeciwstawić ideologiom zagrażającym jego życiu i szczęściu na ziemi i w wieczności.
Wobec szalejących sił zła w świecie zewnętrznym na rodzinę spada obowiązek nieustępliwej walki z ideologiami promującymi bezwolność („róbta co chceta”), bezrozumność (płód nie jest człowiekiem), wynaturzenia (rozwiązłość seksualna) i bezbożność (negacja przykazań a nawet istnienia Boga Stwórcy).
Głównym narzędziem do walki o dzieci w rękach rodziców jest czynna, ofiarna, altruistyczna miłość. W szczególności: miłość mamy do dzieci, miłość taty do dzieci (mierzona relacją i czasem poświęcanym dzieciom), miłość mamy z tatą (dozgonna w subiektywnym odczuciu dzieci) i niezachwiana wiara w miłość Boga, która posunęła się do szaleństwa krzyża. Jak do tego dołączymy osłonową modlitwę za dzieci (np. różaniec rodziców) i laski sakramentalne, to siły zła spod znaku ojca kłamstwa z nami i z naszymi dziećmi nie zwyciężą. Życzę tego sobie i czytelnikom tych treści. Wszak mamy obietnicę, że siły piekielne nie zwyciężą Chrystusowego Kościoła.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Wola i rozum to podstawa wiary bo to właśnie wola i rozum są konieczne do nawiązania relacji z Bogiem. Ale współczesny świat właśnie atakuje i wolę i rozum.  W szczególności program szkolny  (niestety nawet wymienione przez Pana szkoły „rozdzielnopłciowe” zmuszone  są systemowo** do realizacji państwowego programu opracowanego w oparciu o założenie  „jakoby Boga w ogóle nie było”) coraz bardziej, tj. z roku na rok odchodzi od rozwoju myślenia u uczniów, a koncentruje się na przyswajaniu i  powtarzaniu zadanych „prawd” a więc usypia rozum, a przynajmniej niedostatecznie sprzyja jego rozwojowi. Wola zaś jest deprawowana przez wszechobecne „propozycje korupcyjne”, które współczesny świat podsuwa młodemu człowiekowi – mam na myśli propozycje wszelakich przyjemności np.:  internet z filmikami, planszówki, seks bez zobowiązań, wszelakiego rodzaju centra rozrywkowe, łatwo dostępne smakołyki i wiele innych atrakcji. 
Nie wszystkie dzieci i młodzież mają wierzących i świadomych, wymienionych przez Pana zagrożeń, rodziców. Jak pomóc tej młodzieży – zwłaszcza męskiej – która nie ma takich rodziców (zwłaszcza takich ojców), którzy są w stanie rzeczywiście wesprzeć ich w kształtowaniu zdrowego rozumu i silnej woli?

** – o ile nam wiadomo wszystkie szkoły teoretycznie mogłyby realizować dowolny program – np. edukację klasyczną – ale wówczas matura z takich szkół nie byłaby akceptowalna przez MEN – i ich absolwenci musieliby oprócz matury w takiej szkole zdawać dodatkowo maturę systemową bo inaczej nie mogliby się dostać na żadne studia. Np. Sternik realizuje program MEN.

 Jacek Pulikowski: Na początek rzecz drobna, lecz powiem o niej by nie umknęła uwagi. Chciałbym stanąć w obronie …. planszówek wymienionych w pytaniu jednym tchem obok smakołyków, filmików, seksu bez zobowiązań, czy innych atrakcji. Otóż wszystkie znane mi planszówki po pierwsze zmuszają do myślenia a po drugie są grami towarzyskimi z udziałem (w realu!) kilku uczestników. Mogą więc bardzo pozytywnie wpływać na relacje międzyludzkie co dzieje się praktycznie zawsze gdy kilku ludzi robi coś razem.
Wracając do istoty pytania. Tragedią, której niestety się doczekaliśmy jest sytuacja gdy szkoła nie uczy myślenia tylko co najwyżej bezrefleksyjnego zapamiętywania i to co gorsza treści przeselekcjonowanych a nawet wypaczonych przez ideologie. (Np. gender.) Dalej, ukrywa się prawdę historyczną wyrzucając z podstaw programowych niewygodne,  dla aktualnie panujących ideologii, treści. Próba wyrzucenia z podstaw programowych Bitwy pod Grunwaldem, obrony przed najeźdźcą hitlerowskim i sowieckim w 1939 roku oraz walki o wolną Polskę podjętą przez Żołnierzy Wyklętych zakrawa na antypatriotyczny spisek. A zamysł demoralizacji seksualnej dzieci i młodzieży przez obowiązkowe lekcje wydaje się być z piekła rodem…
Tradycyjna polska szkoła wspomagała rodzinę i Kościół w wychowaniu dzieci w duchu wiary, patriotyzmu, poszanowania uniwersalnych wartości, dojrzałości osobowej i kształtowaniu woli pod sztandarowym hasłem: Bóg, Honor, Ojczyzna. Dziś w imię fatalnie rozumianej nowoczesności (negacja tradycji i wielowiekowych osiągnięć) oraz tak zwanej tolerancji rodzina (we współpracy z Kościołem) stanęła przed ogromnym wyzwaniem, już nie tylko podjęcia całokształtu wychowania swych dzieci, ale też obrony ich przed atakami z zewnątrz. Myślę tu o wielkich mediach, internecie, ale też o ataku na dzieci przez system oświatowy, praktycznie poczynając od przedszkola. Kultura i sztuka zdradziły misję „uwznioślania ” człowieka i coraz częściej epatują ordynarnością, wulgarnością i atakami na wiarę katolicką, ba na Dekalog czyli w gruncie rzeczy na Boga samego.
Co robić? Po pierwsze wzmocnić rodzinę i jej współpracę z Kościołem katolickim. Myślę, że trzeba szukać nowych form atrakcyjnych a przynajmniej akceptowalnych przez młodych i podtrzymywać i rozwijać formy sprawdzone. Myślę tu o Oazach,  Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży, ministrantach, scholach parafialnych i wielu innych działających od lat. Mogą one pomóc w odnalezieniu się młodego człowieka mimo wzrastania w rodzinie niewydolnej wychowawczo, rozbitej czy wprost patologicznej. Co prawda stare porzekadło głosi: czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci – albo czego się Jaś nie nauczył tego Jan nie będzie umiał, to jednak żaden człowiek nie jest skazany na „byle jakie” życie. Znane są przykłady nawróceń i całkowitej odmiany życia nawet zatwardziałych kryminalistów. Do takiej odmiany konieczne jest podjęcie świadomej pracy samo-wychowawczej i… pokornego błagania o wsparcie łaską nadprzyrodzoną. Czyli mówiąc wprost – nawrócenie. Znam wiele przypadków takich nawróceń i niemal cudownych odmian życia. Mamy też w Piśmie Świętym choćby Marię Magdalenę czy syna marnotrawnego. Dla wszystkich zagubionych w życiu szansę stwarzają wspólnoty religijne. Dla mężczyzn jest szczególnie bogata oferta wspólnot męskich. Wymienię tylko Mężczyzn Świętego Józefa, Wojowników Maryi, Rycerzy Świętego Pawła, Rycerzy Jana Pawła II, Rycerzy Kolumba, Żołnierzy Chrystusa i wiele innych. Rzecz w tym by młody nawet bardzo zagubiony mężczyzna trafił do takiej wspólnoty, nawrócił się – powrócił do praktyk, i podjął regularną formację.
Reasumując chcąc obronić młodych ludzi przed demoralizacją a nawet degradacją trzeba ocalić to co jeszcze można ocalić (rodzina, Kościół), odbijać tereny utracone (choćby częściowo – szkoła, kultura, media… rządy!) i wskrzesić ideę samowychowania i co najważniejsze pomagać w nawróceniu. Nawrócenie bowiem jest punktem wyjścia do odmiany życia zarówno jednostek jak i rodzin i całych społeczeństw. A więc – do roboty!

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Wspólnoty męskie, które Pan wskazuje są bardzo dobrymi inicjatywami – znamy niektóre z nich  – ale obejmują one, jak sądzimy, mniej niż 1% ogółu dorosłych mężczyzn. A może można byłoby coś zrobić na wcześniejszym etapie dorastania aby ratować chłopców?  – dziewczęta też – ale wywiad dotyczy zasadniczo męskiej części społeczeństwa dlatego pytam o chłopców. Podczas synodu o synodalności – członkowie naszego stowarzyszenia wzięli udział w spotkaniach synodalnych na etapie parafialnym i diecezjalnym – wybrzmiewał wyraźnie głos rodziców wskazujący, że mamy wyraźną „dziurę” w katechezie i duszpasterstwie dzieci i młodzieży dla grup wiekowych pomiędzy Pierwszą Komunią Świętą a przygotowaniem do Sakramentu Bierzmowania. Grupy ministrantów są pewną, bardzo dobrą, formą wypełnienia tej luki ale to zdecydowanie za mało, bo obejmują bardzo nieliczną grupę chłopców. Jak jeszcze według Pana można by pomóc – zwłaszcza we wspólnocie kościelnej, ale nie tylko – Jasiom żeby nie stali się zniewieściałymi Janami, niezdolnymi do podejmowania poważnych wyzwań życiowych?

Jacek Pulikowski: Inicjatywy wspólnot męskich są ofertą dla wszystkich. To, że nie tak liczni z niej korzystają wynika ze stanu męskości i religijności obywateli płci męskiej w naszym kraju. Celowo takiego określenia użyłem, bo można być płci męskiej (co jednoznacznie określają chromosomy XY) ale nie być mężczyzną w sensie społecznym, czyli być niegotowym do podjęcia ról męskich. Chodzi głównie o odpowiedzialność za siebie i wszystkich podopiecznych. W rodzinie będzie to w pierwszym rzędzie żona i dzieci. Męska odpowiedzialność ma chronić „podopiecznych” zarówno w wymiarze fizycznym, jak i psychicznym oraz duchowym. Do takiej roli trzeba się przygotować podejmując systematyczny trud samowychowania wzmocniony pokorną prośbą o wsparcie „z góry”. Taka postawa przynosi owoce. (Robić wszystko co w ludzkiej mocy i … prosić o wsparcie Boga.) Jeżeli nie przywrócimy mody na samowychowanie, (zamiast „róbta co chceta”) to żadne oferty wspólnot nie pomogą bo … nie będzie chętnych. Tragedią na wielką skalę jest to, że formacja, samowychowanie, nie mówiąc już o ascezie zostały wyrzucone z programów wychowawczych. Wielu młodych dryfuje na fali panujących mód, które ostatnio wyraźnie idą w bezbożność i wynaturzenia.
Wspomniał Pan, że ministranci to oferta dla nielicznych. Znam parafię gdzie jest ponad 200 ministrantów. Kapłan stawia im wymagania. Mają obowiązki w służbie ołtarza, zajęcia, regularną formację, ale też atrakcje wyjazdy, rowery, narty, sport… Znam pięknie funkcjonujące drużyny harcerskie, schole parafialne, oazy, grupy Ruchu Czystych Serc. Formowanie się młodego człowieka jest niejako automatyczne we wspólnocie, którą stanowi… porządna, wierząca rodzina wielodzietna. To jest podstawowe środowisko kształtujące młodego człowieka.
By uratować młodych trzeba przede wszystkim ratować rodziny. Ponadto potrzeba charyzmatycznych wychowawców i gotowości młodych na podjęcie trudu pracy nad sobą. Po co? By wypracować pełną wolność wewnętrzną? Po co? By posiadając siebie móc siebie ofiarować w miłości Bogu i człowiekowi. Po co? By być szczęśliwym już tu na ziemi oraz w wieczności! Wszak miłość rozumiana jako bezinteresowny dar z siebie samego jest jedynym źródłem szczęścia. Oby to młodzi (i starzy też) zrozumieli zanim nie będzie za późno.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Co zatem możemy – a  raczej co powinniśmy – robić by uratować rodzinę?

Jacek Pulikowski: Pytanie można różnie zrozumieć. Może chodzić o własną rodzinę, o rodzinę znajomych, o polską rodzinę, czy w końcu o rodzinę jako instytucję…
Pierwszym etapem naprawy rodziny jest naprawa małżeństwa, którego jakość rzutuje w zdecydowany sposób na wszystkie relacje rodzinne. Jeżeli chodzi o własne małżeństwo to zawsze zalecam małżonkom by każdy zabrał się za naprawę siebie, a nie współmałżonka. W tym celu trzeba uznać swój udział w zaistniałej sytuacji. Póki małżonkowie obwiniają siebie nawzajem będąc przekonani o własnej całkowitej niewinności szansa na naprawę jest znikoma, a w zasadzie żadna. Najczęściej spotykam się z ludźmi w poradni katolickiej więc bez ogródek mogę polecać rozpoczęcie naprawy małżeństwa od spowiedzi obojga. (Najlepiej jak oboje znajdą stałych spowiedników, doświadczonych kapłanów.) Ma to głęboki sens. Do ważności spowiedzi potrzeba żalu za grzechy i chęci zadośćuczynienia. Mamy tu pewien wymiar o znaczeniu psychologicznym: uznanie własnej winy, żal za uczynioną krzywdę i chęć naprawy wyrządzonego zła, skrucha, przeproszenie i prośba o wybaczenie a po drugiej stronie gotowość wybaczenia i pojednania. Tak więc spowiedź obojga, można powiedzieć, uzdalnia krzywdziciela do skruchy a ofiarę do wybaczenia, co otwiera drogę do pojednania. A ono jest niezbędne do naprawy małżeństwa. Tu powiedziałem w uproszczeniu: krzywdziciel i ofiara choć zwykle w pewnym zakresie oboje są i krzywdzicielami i ofiarami. Każde ma swój udział w zaistniałym kryzysie. Ratowanie małżeństwa i rodziny w kryzysie zawsze wymaga podjęcia trudu przez samych małżonków. Nikt za nich małżeństwa nie naprawi, może jedynie podpowiadać i ukierunkować ich starania by nie poszły na marne lecz by zaowocowały naprawą małżeństwa. (Wiele konkretnych podpowiedzi zainteresowani znajdą w mojej książce pt. Warto naprawiać małżeństwo, IW Jerozolima, Poznań.) 
Czasem mam dostęp tylko do jednego z małżonków, który próbuje ratować rozpadające się małżeństwo. Zwykle taka osoba uważa siebie za tego lepszego (i często tak rzeczywiście jest). Wówczas zachęcam do podjęcia trudu ratowania małżeństwa na początek w pojedynkę. Często napotykam na opór: czemu zawsze ja?! Odpowiadam: to kto jest u was ten lepszy? No ja! To kto ma rozpocząć próbę ratowania, ten lepszy czy ten gorszy? Trudno podważyć logikę powyższego.
Ze spowiedzią związany jest jeszcze jeden ważny choć niemierzalny czynnik.  Spowiedź otwiera drogę powrotu do korzystania z łask sakramentalnych, które zwykle w cudowny (dosłownie!) sposób wspierają podjęty trud naprawiania małżeństwa. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że z mojego doświadczenia powrót małżonków do Boga, przez modlitwę (najlepiej również wspólną), Eucharystię, adorację… znakomicie ułatwia naprawę małżeństwa. Mogę nawet bez ryzyka powiedzieć, że prawdziwe, głębokie nawrócenie obojga wręcz gwarantuję naprawę małżeństwa. Towarzyszyłem wielu cudownym naprawom małżeństw, które naprawdę sięgały dna a po nawróceniu wznosiły się na dużo wyższy poziom niż byli przed kryzysem.
Pomagając innym (sobie zresztą też) trzeba pamiętać, że poraniona żona potrzebuje na początek ukojenia uczuć a mąż musiałby zrewidować swoje myślenie o małżeństwie i swojej w nim roli. Słowem by pomóc kobiecie trzeba dotrzeć do jej uczuć a by pomóc mężczyźnie należy dotrzeć do jego rozumu. Niestety mężowie zwykle próbują żonom tłumaczyć a żony próbują brać mężów na uczucia… Oba działania są … całkowicie nieskuteczne. Pomagając innym można podsunąć dobrą książkę (np. dla mężczyzn moją: Warto być ojcem, IW Jerozolima, Poznań), audio-book, film (np. Ognioodporny, Odważni). Można podsunąć pomysł pojechania na rekolekcje dialogowe (www.spotkaniamalzenskie.pl). Wielką pomocą w naprawie mogą być ludzie ze wspólnoty (wiele różnorodnych korzyści płynie z bycia we wspólnocie).
Można podpowiadać pójście do specjalisty. Choć tu zalecałbym ostrożność. Panuje swoista moda biegania po specjalistach, od których się oczekuje, że oni rozwiążą problemy bez wysiłku zainteresowanych. To oczywiście nonsens. Widziałem (niestety) wiele szkód wyrządzonych przez nieodpowiedzialnych „specjalistów” (m. in. podpowiedzi rozwodów a nawet zdrad dla „leczenia” problemów seksualnych…) Zwykle zachęcam do znalezienia stałego spowiednika i dopiero jak on uzna, że potrzebna jest pomoc specjalisty to takowego poszukać. Oczywiście dokładnie sprawdzając jakim jest człowiekiem i czy można mu w zaufaniu powierzyć najbardziej osobiste i bolesne sprawy.
Odrębną jest sprawą ratowanie rodziny jako takiej, jej wizerunku a nawet tradycyjnej definicji. Z jednej strony każda przyzwoita rodzina, która oprze się naporowi sił zła, które niewiarygodnie rozszalały się w ostatnich czasach, ma swój udział w walce o uratowanie rodziny jako takiej. Z drugiej strony potrzeba wysiłku zorganizowanych sił społecznych by ratować wizerunek rodziny i prawa ją chroniące. Potrzebne są działania w dziedzinie kultury i sztuki, w szkolnictwie i w nauce, w mediach… Trzeba bronić tradycyjnej rodziny w stanowionym prawodawstwie i wreszcie w decyzjach na wszystkich poziomach władzy, poczynając od sołtysa, aż do decyzji parlamentu i rządu. W stanowionych ustawach i zapisach konstytucyjnych. Szczegółowe rozważania jak to robić wymaga poważnego namysłu całych zespołów specjalistów. Myślę, że w trybie pilnym należy ten trud podjąć. A ściślej zjednoczyć siły licznych grup, które już ten trud na wielu frontach podjęły.

Stowarzyszenie Przybądźcie Wierni: Popatrzmy jeszcze na rodzinę jako instytucję – na polską rodzinę. Od lat podejmujemy z garstką przyjaciół rozmaite działania na rzecz wzmocnienia rodziny – ale chętnych do tej pracy (i tej walki) zdaje się być stanowczo zbyt mało (i chyba z roku na rok coraz mniej). Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia ze swego rodzaju układem z dodatnim sprzężeniem zwrotnym, w którym jeśli szwankuje małżeństwo i rodzina, to nie mamy w następnym pokoleniu zdrowych mężczyzn (także i kobiet). Następnie jeśli kobiety nie stawiają mężczyznom pewnych wymagań to mężczyźni się nie muszą wysilać, stawać na wysokości zadania itd. itd. Mężczyźni coraz częściej nie chcą w takiej sytuacji zakładać rodzin, lub jeśli je założą nie mają wystarczająco silnej woli żeby przetrzymać kryzysy i wytrwać do końca. Więc się kółko zamyka, a może nawet nakręca się spirala, która z każdym obrotem pogarsza sytuację w jakiej się znajduje zarówno małżeństwo i rodzina jak i prawdziwa męskość. Nasuwa się więc pytanie: kto zawalczy o rodzinę jeśli brakuje rozumiejących sytuację, odważnych, zdecydowanych do działania i gotowych do poświecenia i ofiary mężczyzn. Czy to rozumne i pobożne  kobiety (których, nota bene też jest coraz mniej) mają nas wyręczyć w tej walce? Co się stało z męskim honorem?

Jacek Pulikowski: Pierwsza część pytania to właściwie jest postawienie diagnozy sytuacji. Jest w niej wiele prawdy. Oczywistością jest, że na jakość rodziny w największym stopniu wpływa jakość małżeństwa a jeszcze precyzyjniej głębia więzi miłości pomiędzy małżonkami. Jak również to, że skutki jakości małżeństwa przenoszą się na dzieci, na następne pokolenia. Ważnym elementem jest tu zrozumienie (i praktykowanie w życiu), że nie można zbudować prawdziwej więzi (i tym samym szczęścia) bez gotowości na ofiarność i samoograniczenie u obojga z małżonków. W tym koniecznym zrozumieniu, że do szczęścia (które daje jedynie miłość rozumiana jako dar z siebie samego) potrzeba gotowości na ofiarność i samoograniczenie, dość skutecznie (jak się wydaje) przeszkadza szeroko rozumiana idea indywidualizmu. Głosi ona, najogólniej mówiąc, że do szczęścia można dojść koncentrując się wyłącznie na sobie i realizując własne pomysły nazywane „potrzebami”. Człowiek , który sam wymyśla swoje „potrzeby” a ściślej mówiąc zachcianki, tak naprawdę stawia się na miejscu Boga – Stworzyciela. Sam stanowi kim jest (ostatnio nawet sam określa swoją płeć), co jest jego potrzebą, a nawet co jest dobre a co złe (np. wpisanie do konstytucji zapisu o tym, że aborcja czyli zamordowanie swojego rodzonego choć nieurodzonego dziecka jest … prawem kobiety.) Osobnik taki nie odnajdując planu Stwórcy, trwale wpisanego w naturę człowieka, buduje swój własny plan (dodajmy ułomny albo wręcz wynaturzony) a następnie przez modną „samorealizację” doprowadza siebie i swoje życie do ruiny. Antropologia chrześcijańska nieomylnie głosi, że człowiek jest zrodzony z miłości i do miłości, że miłość do Boga i ludzi jest podstawą do szczęścia tu na ziemi i w wieczności. Indywidualistyczna wizja, że można być szczęśliwym ze sobą samym, bez miłości do Boga i ludzi jest kompletnie fałszywa i prowadząca do utraty sensu życia i w efekcie jego ruiny. Wszystko dzieje się pod hasłem: prawo do swojego szczęścia. Tym prawem matka uzasadnia zabicie swego dziecka, odejście od męża i malutkich dzieci do „prawdziwej miłości swego życia”…
Dopiero na koniec pytania-wypowiedzi pojawiają się trzy pytania:
1) Kto zawalczy o rodzinę jeśli brakuje rozumiejących sytuację, odważnych, zdecydowanych do działania i gotowych do poświecenia i ofiary mężczyzn?
Kto zawalczy o rodzinę? W pytaniu zawarta jest teza, że brakuje prawdziwych mężczyzn. Otóż nie jest to do końca prawda. Owszem globalnie ich brakuje i widzimy przerażający zanik męskiej odpowiedzialności (kluczowa cecha męska), ale jednocześnie obserwujemy znaczące objawy przebudzania się mężczyzn. Mniej więcej od czasu „odejścia do domu Ojca” naszego wielkiego i świętego rodaka, Jana Pawła II zaczęły się w Polsce pojawiać, jak grzyby po deszczu, ruchy, stowarzyszenia, wspólnoty męskie. Że wymienię tylko najbardziej znane: Wojownicy Maryi, Mężczyźni św. Józefa, Rycerze św. Jana Pawła II, Bractwo św. Pawła, Żołnierze Chrystusa i… wiele innych. Ci mężczyźni chcą powrócić do swoich odwiecznych ról opiekuna, obrońcy, przewodnika, żywiciela…
Odpowiadając wprost na postawione pytanie mówię: o rodzinę muszą zawalczyć (przebudzeni) mężczyźni, jednak korzystając z pomocy i wsparcia kobiet (matek, żon, sióstr, koleżanek). Tylko kobiety mogą nauczyć mężczyznę (zwłaszcza gdy jest zakochany) prawdziwej ofiarnej, altruistycznej miłości. Miłości polegającej na ofiarności i poświęceniu dla człowieka.
2) Czy to pobożne  i mądre kobiety (których, nota bene jest też coraz mniej) mają nas wyręczyć w tej walce?
Pytanie czy jest coraz mniej mądrych i pobożnych kobiet. Na pewno te nieporządne i bezbożne są lepiej widoczne. Im możni tego świata udostępniają wielkie media do prezentowania swoich (czy raczej wmówionych im) chorych, wynaturzonych wizji. One są hałaśliwe i lepiej widoczne, to prawda. Część dziewcząt i kobiet temu ulega, są jednak niewiasty pobożne i mądre, które mają szansę istotnie wesprzeć mężów i mężczyzn w ogóle w ratowaniu małżeństwa i rodziny. Nadzieję na rosnący wpływ pobożnych i mądrych opieram na tym, że one… rodzą i wychowują dzieci, które zadecydują o kształcie przyszłości. Coraz więcej światłych małżeństw otwiera się na liczniejsze potomstwo. A te bezbożne i głupie swoje dzieci… zabijają i nie mają komu przekazywać swych obłąkańczych idei.
Wracając do pytania. Tak, pobożne i mądre niewiasty powinny wspomóc (a nie wyręczyć) nas, mężczyzn w walce o uratowanie małżeństwa i rodziny. Poczynając od rodziny własnej a kończąc na rodzinach w skali świata. Bodaj najsilniejszym narzędziem (chyba mocno zapomnianym) oddziaływania na mężczyznę jest … podziw w oczach ukochanej kobiety, żony. Dla tego podziwu, mąż zrobi wszystko, gotów jest skoczyć w przysłowiowy ogień. Ważnym elementem wsparcia będzie też… schronienie się żon pod skrzydła mężów (też zapomniane z wielką szkodą dla obojga) i tym samym przywrócenie mężom poczucia ważności dla rodziny, gotowości do poświęcenia dla żony i dzieci, aż do gotowości oddania życia gdyby zaszła taka potrzeba. Tak, do tego zdolny jest mężczyzna (prawdziwy), który wejdzie w rolę opiekuna i obrońcy.
3) I ostatnie pytanie: Co się stało z męskim honorem?
Słowo Honor (obok Bóg i Ojczyzna) było odwiecznie wypisane na polskich sztandarach i w polskich sercach. Zabory, Druga Wojna Światowa i powojenna okupacja sowiecka w dużym stopniu wymordowały ludzi honoru  i stłumiły (na szczęście nie do końca skutecznie) samą ideę bycia człowiekiem honoru, (kiedyś tak ważną dla każdego uczciwego Polaka). Kiedyś do władzy dochodziły elity intelektualne i moralne, najlepsi synowie polskiej ziemi. Słowem śmietanka. Dziś do władzy dochodzą nierzadko… szumowiny bez honoru, bluźniące Bogu i szkalujący Chrystusowy Kościół Katolicki, i wreszcie zdrajcy, którym bardziej zależy na interesach obcych mocarstw niż własnej (czy tak się czują?) Ojczyzny. 
Mamy jednak w  Piśmie Świętym obietnicę, że „siły piekielne nie przemogą Kościoła Chrystusowego”. Na tym bazuje moja nadzieja na lepszą przyszłość w Polsce, mojej umiłowanej i udręczonej Ojczyźnie oraz globalnie w świecie.


Jacek Pulikowski jest szczęśliwym mężem Jadwigi (od 1976 roku), ojcem Marii, Jana i Urszuli, również szczęśliwym teściem Marty, Artura i Tomasza oraz dziadkiem siedmiorga wnucząt.

Od wielu lat zaangażowany w działalność Duszpasterstwa Rodzin i Poradnictwo Rodzinne. Nauczyciel Naturalnego Planowania Rodziny. Jest wraz z żoną członkiem – założycielem i byłym wieloletnim Prezesem Stowarzyszenia Rodzin Katolickich Archidiecezji Poznańskiej. Przez dwie kadencje był świeckim konsultorem Rady do spraw Rodziny Konferencji Episkopatu Polski (KEP), jedną kadencję (wraz z żoną) działał w Komisji Duszpasterstwa KEP. Oboje byli też audytorami na Synodzie Biskupów o Rodzinie w Rzymie w 2015 roku. 

Autor poczytnych książek i artykułów w licznych czasopismach katolickich oraz uczestnik audycji radiowych i telewizyjnych na tematy rodzinne (miłość, czystość, płciowość, ojcostwo, rodzicielstwo). Wszystkie jego książki wznawiano w wielotysięcznych nakładach, a niektóre przetłumaczono na języki obce (angielski, niemiecki, rosyjski, łotewski, litewski, białoruski, ukraiński). Nagrodzony nagrodą wydawców katolickich Feniks za kilka książek w serii: „Jak wygrać…” Popularny mówca spotykający się z młodzieżą, narzeczonymi, małżeństwami, nauczycielami, kapłanami i… teściami.

Dr inż. Jacek Pulikowski przez całe życie zawodowe był nauczycielem akademickim na uczelni technicznej – Politechnice Poznańskiej. Ponadto prowadził zajęcia na Podyplomowym Studium Rodziny na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Za swoją pracę dydaktyczną oraz za działalność na rzecz rodziny nagrodzony:

  • Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2006);
  • Złotym Krzyżem Zasługi (2010);
  • Medalem Optime Merito Archidioecesis Posnaniensis;
  • Wyróżnieniem Amicus Matrimoniorum A.D. MMXIV, Świdnica (wraz z żoną);
  • Nagrodą im. Jerzego Ciesielskiego, Redakcja Źródła (2015);
  • Medalem Fides et Ratio (wraz z żoną, 2015);
  • Nagrodą Lwy Ordo Iuris w kategorii Rodzina (wraz z żoną 2023).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *